środa, 18 kwietnia 2018

Schody

         Schody nie mają początku ani końca. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo prawdopodobnie jakiś początek i koniec jest, ale go nie widzę. Solidne, kamienne czy betonowe płyty lewitują w przestrzeni bez żadnego połączenia ze sobą, bez poręczy, bez muru. Lekko skręcają, jakby owinięte na niewyobrażalnie wielkiej spirali i giną z obu stron w oddali, w mgle i obłokach. Są bardzo strome.
         Wspinam się nimi z wysiłkiem, przystaję i rozglądam się. Między stopniami widzę pustkę, wokoło też przestrzeń. Dopada mnie lęk wysokości. Drętwieję z przerażenia, nie mogę się poruszyć. Wokół mnie jakieś sylwetki wbiegają i zbiegają lekko, nie zwracając na mnie uwagi. Myślę o tym, by wrócić, ale podstawa schodów też ginie gdzieś w oddali. Czy w górze jest coś? Czy dam radę wejść?

       Zastanawiam się, nasłuchuję duszy. Lęk nieco się zmniejsza, mogę się poruszyć choćby na czworakach. Mogę zjechać w dół, mogę piąć się coraz wyżej. Rozważam decyzję. Znam to, co na dole, nie znam tego, co na górze. Nie wiem, czy w ogóle coś tam jest. Znam to, co na dole i nie bardzo chcę znów tam wracać.

    Podejmuję decyzję - idę w górę.

    Nadzieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz